» Blog » Wrzeciono nie jest wow?
11-06-2011 19:52

Wrzeciono nie jest wow?

Odsłony: 58

Do napisania niniejszej notki przymierzałem się od dość dawna - ogólna koncepcja chodziła mi po głowie od co najmniej miesięcy. Ostateczną decyzję podjąłem parę dni temu, po interesującej rozmowie z moją Mamą, która to rozmowa dodała godną uwagi, mam nadzieję, cegiełkę do całokształtu przemyśleń.

DISCLAIMER (*)

Żeby nikt nie stracił czasu czytając - pamiętam, że po mojej notce na temat użyteczności Wikipedii co najmniej jeden z komentarzy sprowadzał się do "ale po co ta notka". Tak, jak w tamtym przypadku, z notki w zasadzie nic nie "wynika", chciałem po prostu podzielić się czymś, co z zaciekawieniem zauważyłem i co może innych zainteresować. A żeby nie było, że na Polterowym blogu piszę na tematy nie-okołofantastyczno-erpegowe (co za bezczelność!), na koniec odniosę się na chwilę do RPGów ;).

KONIEC DISCLAIMERA

Ostatnio doszedłem do wniosku, że my (**), ludzie współcześni, mamy mocno skrzywione pojęcie na temat technologicznej przeszłości rodzaju ludzkiego, jego roli oraz tego, jak właściwie zmieniał się świat i życie codzienne w miarę, jak wynalazki i odkrycia posuwały nas do przodu.

Wszystko zaczęło się od wrzeciona. Nie mając wiele do roboty i Wiki-edukując się niezobowiązująco, zainteresowałem się, co powoduje że włókna roślinne czy zwierzęce nadają się na tkaniny. Tknięty inspiracją postanowiłem przetestować w praktyce, jak właściwie przebiega proces przędzenia - w najprymitywniejszych warunkach, jakie byłem w stanie zasymulować, poza dostępem do teoretycznej wiedzy z Internetu.

Tu spotkał mnie może nie szok, ale refleksja. Jest truizmem, że czym innym jest wiedzieć coś czy o czymś, a czym innym rzeczywiście to rozumieć. Każdy, kto - dajmy na to - dawał korepetycje uczniowi, który potrafi wyrecytować wszystkie formułki, jakich nauczył się na lekcjach, ale nie potrafi rozwiązać najprostszego zadania z matematyki wie to aż za dobrze. Jednak o ile wiemy, że dotyczy to kwestii czy to intelektualnych, czy to "dużych" (***), podejrzewam, że często ignorujemy proste czy mechaniczne czynności, które nie są już częścią codziennego życia przeciętnego człowieka.

Czego można się nauczyć, biorąc kłębek waty wiskozowej (tak, wiem, troszkę oszukiwałem, powinienem był własnoręcznie nazbierać konopi lub chociaż pokrzyw albo ostrzyc owcę, ale tego poziomu hardkoru jeszcze nie osiągnąłem był. Wszystko przede mną!) i próbując uprząść nić? Pozornie niewiele. W praktyce jednak zaczynają do człowieka docierać rzeczy, które WIE, ale nad którymi nigdy przesadnie się nie zastanawiał.

A zaczęło się, jak już wspomniałem, od wrzeciona. By nie zanudzać ekspertów nt. przędzenia pominę szczegóły; bardzo szybko sam z siebie wpadłem na to, że jakieś narzędzie inne niż własne ręce będzie mi potrzebne. Wrzeciono zawsze kojarzyło mi się z elementem baśni o Śpiącej Królewnie, ale było to skojarzenie bardzo abstrakcyjne. Teraz, korzystając z Wikipedii i własnych spostrzeżeń, nie tylko zrozumiałem sens używania wrzeciona (****), ale i genialność tego prostego urządzenia, to jak przydatne jest nawet bez maszyny w stylu kołowrotka, nawet byłem w stanie zgadnąć (prządłem ręcznie), z jakimi problemami musiałbym się borykać, gdybym chciał skonstruować prosty kołowrotek. Nawet coś pozornie zrozumiałego, jak wrzecionowaty kształt, nabrało innego wymiaru, gdy musiałem sobie radzić z wrzecionem zrobionym z długopisu bez skuwki.

Jaki był tego efekt? Zobaczyłem, że coś co było dla mnie tylko obrazkiem, a co w swoim mniemaniu rozumiałem - zajęcie prządki - jest skomplikowane, przeszło długą ewolucję, a także stwarza problemy, których nawet bym nie rozważył nie próbując. Ba, zacząłem rozumieć jak inne od naszego musiało być społeczeństwo, w którym czynność taka jak przędzenie stanowiła konieczny, normalny element życia.

Zwrócę jeszcze raz uwagę, że już wcześniej wiedziałem, jak przebiega proces przędzenia. Szok przyszedł, gdy próbując zrobić w miarę mocny kawałek nitki i metodą prób i błędów przekonując się, co należy robić by nić była cienka, mocna, długa, nie rozplątywała się i miała mniej więcej równomierną grubość - raz za razem odkrywałem fakty na temat przędzenia zaskakujące w swojej genialności. Wracając do Wikipedii i czytając o przędzeniu i pokrewnych tematach zobaczyłem też, że o całej kwestii można by napisać nie tyle książkę, ale całą bibliotekę. Ciekaw jestem, ilu czytelników, nawet jeśli wiedzą, jak się robi np. filc, zdaje sobie sprawę z jego roli dla rozwoju cywilizacji i historii.

Dalej poszła cała lawina. Przędzenie - słowo klucz. Niby jasne jest, że technologie przędzalnicze rozwijały się z czasem, ale w mojej wyobraźni cały proces był dotąd jakiś taki... monolityczny. Kiedy słyszymy "broń palna" wiemy, że zaczęło się bardzo prosto i prymitywnie, a potem rozpoczął się długi proces genialnych wynalazków, ciągłych ulepszeń i usprawnień (choć też nie do końca; o tym za chwilę). Prawie nikt jednak, kto nie ma związku z przemysłem włókienniczym, nie ogarnia dziesiątek rewolucyjnych ulepszeń od prostego "weź kłąb końskich kłaków i zroluj je na kolanie" do - powiedzmy - kołowrotka rodem z baśni o Śpiącej Królewnie.

Jaki płynie z tego wniosek? Taki, moim zdaniem, że nie rozumiemy ile trzeba było wymyślić, by stworzyć urządzenia czy teorie naukowe, które dziś zdają się proste i oczywiste. Odnoszę wrażenie, że wszystko co jest w naszej wyobraźni technologicznej "okrzepłe" nie robi na nas wrażenia, jakie robić powinno. Więcej nawet - chyba wyobrażamy sobie przeszłość jako "miejsce, gdzie nic się nie dzieje".

Zetknąłem się wiele razy z przyjmowaną na wiarę tezą, że rozwój technologiczny przebiega obecnie znacznie szybciej niż kiedykolwiek w przeszłości. Choć do pewnego stopnia jest to prawdą w technicznym sensie - jeśli mierzyć postęp ilością danych, to ogólna "produkcja" informacji przez ludzkość podwaja się obecnie co parę lat, a kilkaset lat temu takie podwojenie dokonywało się co kilkadziesiąt lat. Jeszcze dawniej należało mówić o setkach lat.

A jednak - zastanówmy się przez chwilę nad tak popularną wizją przeszłości jako czasów stagnacji przetykanych rzadkimi, okazjonalnymi przełomami. Dostrzegam tutaj tendencję, którą w skrócie można opisać jako myślenie "e, to nie jest wynalazek". Ile przełomowych i naprawdę zmieniających świat wynalazków i zmian dokonało się za mojego życia? Bez zastanowienia wymienię co najmniej kilka (*****) - telefony komórkowe, Internet, elektronika wciśnięta wszędzie tam, gdzie dotąd jej nie było, idee wolnego przepływu informacji typu Open Source. Czy jakiekolwiek pokolenie w przeszłości musiało mierzyć się z tyloma drastycznymi zmianami na raz?

A owszem! Nie zdajemy sobie z tego sprawy dlatego, że mentalnie "łączymy" zupełnie osobne przełomy i skokowe zmiany - nie zdajemy sobie sprawy z tego, że coś było przełomem, bo wszystkie elementy efektu końcowego wydają nam się nierozerwalną całością.

Trudno wyjaśnić, co mam na myśli bez posłużenia się przykładem. I o ile wrzeciono aż kłuje tutaj w oczy (see what I did there?) jako materiał na przykład, zmieńmy na moment dziedzinę. Odwołam się tu do tego, jak mnie (a pewnie i wiele innych dzieci) uczono historii w podstawówce. Otóż włożono mi do głowy popularny jak się wydaje mem (******), że Chińczycy, wynalazcy prochu, nie rozumieli w pełni potencjału swojego wynalazku. Radośnie wyjaśniono nam, że Chińczycy posługiwali się tą technologią głównie do produkcji fajerwerków. Dopiero my, Europejczycy (ach ach, jakże to dumnie brzmi) stworzyliśmy broń palną. A najgorsze jest to, że w tym przekonaniu trwałem na pewno ponad pięć lat, a kto wie czy nie dłużej.

Problem z tą słodką teorią jest taki, że w kiepskim oświetleniu i pod odpowiednim kątem jest w zasadzie prawdziwa! Z mojej Wiki-wiedzy na temat broni palnej wynika, że owszem, "prawdziwa" broń palna nie powstała przez całe setki lat od momentu wymyślenia prochu. Błędem jest jednak sądzić, że Azjaci nie korzystali z prochu na polu bitwy lub korzystali z niego bez wyobraźni. Chińczycy wymyślili coś na kształt moździerza, miny czy może kartaczy - zakopywali gliniane garnki wypełnione prochem i zasypane ziemią, kamieniami i wszelkim szmelcem. Odpalone to cudo robiło BUM! i kawałkowało przeciwnika. Chińczycy posługiwali się też rakietami, które co prawda rzadko w coś trafiały, ale miały - jak się wydaje - sporą siłę rażenia i jeszcze większe znaczenie psychologiczne. Znali też granaty i przymocowywali ładunki prochu do włóczni żołnierzy. Idąc dalej - Koreańczycy wymyślili nieco później Hwacha - artylerię zbudowaną z zasilanych rakietowo, długich strzał wystrzeliwanych po kilkadziesiąt czy po kilkaset na raz. Ta broń nie dorównywała może "normalnej" artylerii z późniejszych wieków, ale przeciwko najeźdźcom z Japonii, atakującym w dość zwartej kupie, sprawdziła się świetnie. Hwacha nie jest tylko ciekawostką, jest skuteczną i stosowaną przez bardzo długi czas bronią. Na tyle ikoniczną, że pojawiła się np. w komputerowej serii Civilization.

Mógłbym tak jeszcze długo pisać, ale nie jest moim celem streszczać mojej skromnej i wybiórczej wiedzy na temat zastosowania prochu na polu bitwy. Chodzi mi o pokazanie, że wynalezienie prochu utożsamiamy z jednym, skokowym "osiągiem", z którego w powszechnej wyobraźni skorzystali głównie Europejczycy. Spójrzmy na wspomnianą przed chwilą serię Civilization. Wynalezienie prochu powoduje, że mamy dostęp do wojsk uzbrojonych w muszkiety. To nikogo absolutnie nie razi. Zapominamy, bo jest to dla nas akceptowalne uproszczenie, że między wczesnym prochem a muszkietami jeszcze wiele czekało nas zmian w chemii, metalurgii, nawet strategii wojskowej. Chińczycy nie byli "głupi", że nie używali broni palnej typu "trzymana w ręku rura strzelająca kulką". Taka broń była technologicznie poza zasięgiem inżynierów i rzemieślników.

Ten zabawny proces mentalnego "usuwania" wynalazków, które są jak najbardziej odrębne jest tym wyraźniejszy, im dawniej sięgamy wstecz. Każdy rozumie, jakim przełomem jest broń gwintowana, ludzie którzy na ten temat przeczytali choć dwa zdania (RPGowcy którzy grali w Monastyr?) rozumieją różnicę między rurą z przykładanym lontem a bardzo nowoczesnym muszkietem skałkowym. Gdyby ktoś zrównał wynalezienie samolotu ze współczesnymi odrzutowcami albo odkrycie elektryczności z tranzystorem, ludzie słusznie popukaliby się w czoło. Ale wynalezienie prochu to to samo, co wynalezienie muszkietu, prawda? Prawda?

Ten styl myślenia dobrze widać, gdy patrzymy na miejsce wynalazków i odkryć, które wydają się nam chronologicznie bliższe (więc widzimy je niejako w większej "rozdzielczości") z dawniejszymi epokami. Każdy chyba nasłuchał się w szkole, jak to Heron wymyślił maszynę parową. Ach, ach! Dlaczego nie weszliśmy w epokę pary, pytają ludzie. Najwyraźniej starożytnym brakowało wyobraźni! Co za ciemniaki... Istnieją też bardziej racjonalne próby wyjaśnienia - ot, starożytni mieli niewolników, tania siła robocza sprawiała, że wynalazek Herona był tylko ciekawostką.

A ja mówię - bzdura. Bo zastanówmy się - co można zrobić dzięki sile pary? Ujmę to inaczej - co można zrobić, jeśli nie znamy właściwości gazów lżejszych od powietrza, nie do końca rozumiemy działanie grawitacji (sterowce rodem z Wolsunga odpadają), technologia produkcji dróg różni się od dzisiejszej (ogromna prędkość poruszania się po drogach jest mało praktyczna - to tyle jeśli chodzi o parowe samochody)... zaraz zaraz, co ja mówię?! Zacznijmy od tego, że technologia materiałowa nie pozwoli nam zrobić rur zdolnych do wytrzymania ciśnienia takiej pary. Nie mamy CO zrobić z takim odkryciem. Nie ma ono praktycznych zastosowań, bo istnieją bariery technologiczne takie same jak te, które uniemożliwiły produkcję muszkietów w dziewiątym wieku naszej ery. Inną ofiarą takiego myślenia jest Leonardo da Vinci (*******). Taki geniusz! Wymyślił czołg, wymyślił helikopter! Mój Boże! I nikt tego helikoptera nie zbudował?! A na grzyba komu drewniany helikopter, który nie wytrzyma napięć powstałych podczas lotu i którego nawet nie ma jak uruchomić, bo nie istnieje technologia pozwalająca dostatecznie szybko kręcić jego śmigłem?

Do czego zmierzam? Do tego, że jesteśmy ślepi na fakt, że historia ludzkości to historia błyskawicznego postępu. Ośmielę się zaryzykować śmiałą tezę, że może nawet (biorąc pod uwagę populację Ziemi dawniej i teraz) dużo szybszego i bardziej imponującego niż obecnie. WYGLĄDA on na wolniejszy niż dziś, bo idee rozprzestrzeniały się wolniej, a wiele wynalazków jest... mało medialnych. Mało wywołujących efekt "wow". Tranzystor, koło zębate, łuk, alfabet, waluta, koło - to są "wow" wynalazki. O tych pamiętamy. Ale nie imponuje nam szprycha, egzaminy państwowe, strzemię, dzwon z sercem, sierp, trumna czy ława. Czy macie pojęcie, jaką rewolucją w wojskowości było koło ze szprychami? Tak właśnie myślałem. Moje pokolenie widziało początek Internetu ("wow!"), a czy to naprawdę bardziej imponujące i zmieniające świat niż pokolenie, które widziało narodziny jednego z największych wynalazków w historii cywilizacji, jakim była rękojeść?

Problem więc tkwi nie tylko w tym, że pewne wynalazki "składamy" razem (nóż to nie ten sam wynalazek co rękojeść, pierwsze noże były po prostu ostrymi kawałkami czegoś tam!). Problem i w tym, że pewne rzeczy nam nie imponują. Ale dzieje się tak tylko dlatego, że zdobywamy w życiu ogromną wiedzę na temat prostych, ale genialnych wynalazków i nie musimy ich odkrywać na nowo. Rękojeść to nie wynalazek? Strzemię to nie wynalazek? Pewnie, można powiedzieć "oj, to się samo nasuwa, że jak robię to-a-to, to tutaj by się przydało coś, co mi ułatwia zadanie. Każdy człowiek by na to wpadł". A ja mówię - gówno prawda. Nie wierzę, by łatwo było wynaleźć klamkę czy uszczelkę. Skąd to wiem? Ano stąd, że próbując bawić się w przędzenie "wpadłem" na parę rozwiązań... tylko po to, by zorientować się że to wcale nie mój pomysł. Widziałem go na obrazku, w filmie, przeczytałem o nim i teraz mój mózg mi go podsunął. Czy wymyśliłbym to samo gdybym tego nie znał? Wątpię.

A jakie to ma znaczenie, że nie doceniamy przeszłości? Cóż, po pierwsze rodzi to dziwaczne myślenie o historii. Co to jest "epoka brązu"? Trwała ona setki do nawet tysiąca lat, wszędzie zaczęła się w innym momencie - wszystko co ją definiuje to posługiwanie się brązem. To nic nie znaczy! Świat się zmieniał, każda dziedzina życia szła do przodu, technologia jak najbardziej też, i to często spektakularnie. Ale wygodna etykietka sprawia, że wydaje się nam że przez setki lat świat stał w miejscu. Bo używano brązu. Papieru używamy w skali masowej od ponad 500 lat, czy to znaczy że żyjemy w "epoce papieru"?

Że przesadzam? Jestem prawie pewien, że widziałem parę seriali, gdzie Aleksander Macedoński i Juliusz Cezar pojawiali się w którychś tam odcinkach - a ich żywoty dzieliło ponad 200 lat. Mało kogo to razi. A teraz wyobraźcie sobie absurdalność filmu o Abrahamie Lincolnie toczącym wojnę z Hitlerem. Jestem pewien (choć nie dożyję sprawdzenia się tej przepowiedni), że takie filmy (czy holo-vidy, wszystko jedno) powstaną. Tak samo jest z technologią. Ludzie będą kiedyś mylić lasery z konwencjonalną bronią palną - bagatela, kilkaset lat różnicy.

Drugi problem z niedocenianiem przeszłości i huraganu postępu, jaki widziało KAŻDE pokolenie od czasu, gdy zeszliśmy z drzewa to nasz uroczy eurocentryzm/amerocentryzm (czy w ogóle istnieje takie słowo?). Ileż wielkich wynalazków i odkryć zawdzięczamy Amerykanom... jasne, wspomina się, że Chińczycy wynaleźli kompas, papier, proch i parę innych ciekawych rzeczy, może nawet wcześnie dopłynęli do Ameryki, ale lista ta dla większości ludzi zamyka się w może tuzinie Wielkich Przełomów, które zawdzięczamy Chińczykom. A przecież ta lista jest bardzo, bardzo, bardzo długa - wspomniane już egzaminy państwowe, trumny i bębny. Widelec, pług, hodowla soi, urny pogrzebowe. Archeologia, pedał, ruchoma czcionka (to kolejny przykład wynalazku a la Heron - na grzyba komu ruchoma czcionka bez alfabetu? Dlatego też ten myk nie przyjął się w Chinach).

Dlatego uważam, że trzeba leczyć się z myślenia o historii jako o statycznych kawałkach przeszłości. Nie ma czegoś takiego jak epoka brązu czy średniowiecze. Dziki Zachód z filmów był tak dobrym settingiem fascynujących opowieści, bo był to okres gigantycznych zmian społecznych i technologicznych. Oglądając dziesiątki schematycznych westernów można by pomyśleć, że to taki magiczny "Colt Peacemaker land", niezmienny i trwały.

Zresztą nie wiem, czy problem ten dotyczy tylko technologii. Uznajemy za pewnik, że świat zmienia się szybciej, niż kiedykolwiek dotąd - pod względem społecznym. Na pewno? To samo pisali ludzie 100 lat temu, a także 400 lat temu. Gromy sypały się na młodych, opowiadano jak to pewne rzeczy od pokoleń są takie same, a teraz to już wszystko idzie się rypać i się zmienia, zmienia, zmienia. Skąd pewność, że 4000 lat temu ludzie nie mówili "świat od zawsze jest niezmienny, dopiero w tym i poprzednim pokoleniu ruszył z kopyta - patrzcie, co to będzie?!" Moja ukochana Mamusia twierdzi, że życie jej babci i jej prababci prawie się nie różniło. Czy ma rację, czy po prostu z jej perspektywy drastyczne między nimi różnice są niedostrzegalne?

A dla RPGowców - pomyślcie o tym, kiedy będziecie prowadzić kampanię. Czy w waszej kampanii Deadlands czuje się ten powiew nowych czasów, czy po prostu chodzi o latanie w kapeluszach i strzelanie do innych kolesi? Czy grając w Spirit of the Century czujecie ów "spiryt", powiew tego, co nowe? Czy jesteście w stanie poczuć posmak Lovecrafta w Zewie Cthulhu bez zrozumienia jego zawrotu głowy wywołanego postępem i nowymi odkryciami? Jakim cudem dwa przypadkowe światy fantasy prawie nigdy nie różnią się życiem codziennym ani społeczeństwem, skoro często są ewidentnie oparte o zupełnie inne technologicznie, społecznie, kulturowo epoki? Jasne, takie elementy i rozkminy nie są zawsze kluczowe dla gry i funu, ale wszystko co jest przeszłością lub jest z nią jakoś związane nie jest automatycznie statyczną pocztówką. Zwłaszcza, że historie o ratowaniu świata lub jego kawałka - a w takich settingach osadzone jest wiele RPGów - zbudowane są na wrażeniu życia w erze zmian drastycznych i wyrywających bezpieczny grunt spod nóg.

Nie zrozumcie mnie źle - pewne rzeczy rzeczywiście zmieniają się szybciej niż w przeszłości, ślepy by tego nie zauważył. Jednak jeśli chodzi o prawdziwie istotne, drastyczne zmiany - myślę, że w tej kwestii tempo w jakim zachodzą nie jest takie znowu zawrotne. Dawniej po prostu świat wywracał do góry nogami nowy sposób dokopywania się do korzonków, a nie mało istotna w perspektywie dziejów "rewolucja", jaką jest stworzenie Linuksa. Nie jest chyba dobrze patrzeć na historię jako na długie okresy stagnacji, między którymi czasem rodził się Newton czy inny Heron. A Leonardo da Vinci to był debil ;).



(*) Jak jest po polsku disclaimer? Musi być jakieś dobre słowo, ale nie jestem jego istnienia świadom. Odtwierdzacz? Bezroszczeniowiec? Albo krócej - bezroszcz?
(**) Całą notkę opieram głównie na swoich doświadczeniach, spostrzeżeniach jak i ograniczeniach percepcji i wyobraźni. Reszta spostrzeżeń wynika z obserwacji popularnych mediów oraz tego, jak rozmawiają o pewnych sprawach inni. Dlatego często zapewne mocno uogólniam. Jeśli wasze spostrzeżenia są odmienne, zapraszam do komentowania. Nie jest moim zamysłem dogmatycznie stwierdzać, że selektywna ślepota, którą u siebie odkryłem i o której opowiadam, jest właściwa absolutnie każdemu. Podejrzewam tylko, że może być dość powszechna.
(***) Ta "wielkość" i ważność jest oczywiście bardzo subiektywna, zresztą o tym będę za chwilę pisał.
(****) Jeśli wiecie, jak działa wrzeciono, ale nigdy nie prządliście, polecam spróbować. Teorię znałem dobrze. Sama czynność sprawiła, że spojrzałem na znane mi fakty jakbym pierwszy raz się z nimi zetknął. To się chyba nazywa "olśnienie".
(*****) Jestem tu dość wybiórczy, co mi - mam nadzieję - wybaczycie. Wymienienie wszystkich ważnych zmian w ostatnich 24 latach nie jest moją intencją i nie jest konieczne dla wywodu.
(******) Mem w pierwotnym znaczeniu tego słowa, nie w sensie "Internetowe podpisane koty".
(*******) Zresztą nie wiem dlaczego stawia się na piedestale gościa, który większości swoich projektów nie skończył, bo mu się nudziły. Geniusz bez pracowitości nie robi na mnie wrażenia.

Komentarze


Ezechiel
   
Ocena:
0
Dobra notka, w pełni zgadzam się z tym, że nasze widzenie historii techniki jest bardzo uproszczone. W zasadzie im bardziej zagłębić się w dowolną dziedzinę, tym częściej widać luki pomiędzy historią powszechną a konkretną nauką.

Mi pomogła lektura Hobhouse'a a wcześniej Strzelby, zarazki, maszyny (Jared Diamond) - dopiero po nich zrozumiałem jak istotne są pozornie drobne ulepszenia agrotechniczne (np. sprzęt do przetwarzania zebranej bawełny na włókna).

Rozumienie historii wyłącznie jako ciągu rewolucji jest po trosze garbem romantyzmu. Tymczasem technika jest raczej sumą dłubanin a nie geniusze (w sensie Kuhnowskim) są raczej kulminacją a nie katalizatorem.

Z tego właśnie powodu erpegowcy kłócący się o realizm zbroi przy pominięciu kontekstu logistycznego (jak długo trwa kampania) i politycznego (kto szefuje rycerzowi) mnie zwyczajnie bawią.

Moim zdaniem - im większy idiota tym prostsze i bardziej atrakcyjne są jego wytłumaczenia.
11-06-2011 21:47
Glodny
   
Ocena:
+2
Podoba mi się. Totalnie się nie zgadzam :)
11-06-2011 23:34
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Nie wiem, czym się na co dzień interesujesz i nie wiem, co byś powiedział na materiał związany z książkami, tekstem, czytaniem i językiem,

niemniej czytając o zmianach zachodzących w języku polskim czy sposobach tworzenia tekstu da się znaleźć bardzo wiele z tego, co opisałeś w notce.

Jeżeli chciałbyś trochę poczytać o takich rzeczach jak
- zaprzestawanie czytania "na głos", pod nosem (próbowano od V do XIII wieku);
- dzielenie tekstu na słowa (wprowadzano to stopniowo od VIII do X wieku);
- dzielenie tekstu na akapity (wprowadzano stopniowo od X do XVI wieku);
- odrzucenia zwoju na rzecz kodeksu (kodeks to to, co obecnie większość ludzi rozumie jako "książki") - od III wieku;
- zmierzchu tradycji pisania po tabliczkach woskowych (od XVI wieku);
- wprowadzeniu stron tytułowych (od około 1480 roku);

itp., poczytaj niektóre felietono-eseje Christiana Vandenorpe'a z "Od papirusu do hipertekstu".

Przełomowe wynalazki, które wprowadzały rewolucję lub ewolucję, czasem w obrębie pokolenia, czasem: kilkusetlat. Po tym wszystkim gdy człowiek słyszy, że ludzie za "przełomy" uważają moment zaistnienia e-booków, przychodzi na myśl tylko jedna odpowiedź: "świat dochodził do tego parę tysiącleci, nie jest to przełom, tylko naturalny efekt, skutek".

Fajny wpis, choć nieco za długi.
12-06-2011 16:50
oddtail
   
Ocena:
0
Aureus: jestem tłumaczem/lingwistą, więc z całą pewnością obczaję z zainteresowaniem. Dzięki za cynk =)

"Fajny wpis, choć nieco za długi."

Wiem. Zwykle staram się swoje teksty czytać i doprowadzać do milszej czytelnikowi postaci (w tym, zwykle, skracać), ale ten postanowiłem wrzucić nieco bardziej "na gorąco", po tylko jednorazowym przeczytaniu. Na przyszłość pewnie tego błędu nie powtórzę.
12-06-2011 17:42
dzemeuksis
   
Ocena:
+2
Nie jest za długi. Jest to po prostu porządny artykuł, a nie trzy zdaniowa notka blogowa, do jakich internet nas przyzwyczaił.
12-06-2011 20:17

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.